CHINY 2014

CHINY 2014
CHINY 2014
 
 
Ta chwila ciszy na sekundę po tym jak spadła pierwsza ciężka kropla , tworząc malowniczy czerwony
 
obraz na mojej koszulce. Zło nigdy nie śpi, a już na pewno nie kiedy może się ujawnić w całej swej 
 
okazałości.
 
 
Wytarłszy plamę powstałą na mojej koszulce, doszedłem do wniosku, że mój kolejny wyjazd nie mógł się rozpocząć niczym innym aniżeli epizodem nazwanym przeze mnie „klątwą czarnej cebuli”
 
Czasami tak już jest, że człowiek pomimo szczerych chęci nie ma wpływu na to co się wydarzy. 
 
Nie wiem czemu ale zaczynam mieć wrażenie, że każda próba wyrwania się z Bulandii musi być poprzedzona jakimś mniejszym bądź większym epic fail’em. Ot chociażby, upapraniem się podczas jedzenia kanapki z cebulą i pomidorem czy bycia przytrzaśniętym przez automatyczne ( super zautomatyzowane )drzwi pociągowe w momencie pożegnania z moją Piękniejszą Połową.
 
No ale nic, od czegoś trzeba zacząć, prawda ?
 
 
Przelot, podczas którego poznałem przyszłego kolegę po fachu oraz jego dziewczynę ( Pozdrowienia dla pary z Wawki ;) ) , kilka godzin w jakże cudownym i jednocześnie mega nudnym Dubaju a potem 
 
... Pekin
 
 
Przyznam szczerze,- Chiny to był kraj do którego zawsze chciałem trafić. Od najmłodszych lat temat a to chińskiej kultury, chińskiej tradycji, chińskich tandet nie odstępował ode mnie. W końcu się ziściło no i udało mi się przyjechać do tych upragnionych Chin. 
 
 
Jednak co zastałem w Chinach... Delikatne rozczarowanie. Nie do końca tak sobie wyobrażałem Państwo Środka. Uwierzcie mi, mass media potrafią wykreować całkiem niezły pogląd na dany temat. 
 
Przekonałem się o tym dość dobitnie. Miałem świadomość, że Chiny będąc potęgą ekonomiczną, raczej nie mogą być aż tak biedne jak to jest pokazywane w amerykańskiej telewizji ale jakim zaskoczeniem było dla mnie, że w kwestii modernizacji, żadne z naszych miast nie ma nawet szans aby być porównywalnym do „mniejszych” miasteczek w Chinach...
 
 
Tradycyjną kulturę i budownictwo w większości przypadków wyparły bloki, styl zachodni i całkowita modernizacja. Bliżej moim zdaniem Chinom było do Niemiec aniżeli do Chin z amerykańskich bajek. 
 
Od tak dla przykładu, metro. Dla co poniektórych Polaków to nadal jeszcze temat tabu. Niby gdzieś tam jest, ktoś o nim słyszał ale... no właśnie. Natomiast tutaj, zwyczajny środek transportu. 
 
Zacznijmy od początku... Spędziłem w Chinach tylko kilka dni jako że nie był to mój rutynowy wyjazd celem użerania się z komarami i innymi robalami w dżungli a zwyczajna wizytacja u kolegi z którym budujemy „insect house” z prawdziwego zdarzenia.
 
 
Pierwszego dnia miałem przyjemność bycia zaproszonym na tradycyjne pekińskie noodle w sosie sojowym. Oprawa tradycyjnej chińskiej restauracji, ogólny klimat i „poczucie” orientu z całą pewnością dodawały smaku takim dodatkom jak wnętrzności czegoś czym mnie poczęstowano. 
 
Zaznaczę już na wstępie – postanowiłem nie odmówić sobie niczego co nie jest na ogół serwowane w Polsce, rzecz jasna po jakimś czasie moje kozaczenie się skończyło.
Po kolacji odwiedziłem stadion olimpijski, zaś na placu przylegającym do stadionu mogłem podziwiać kunszt tradycyjnej sztuki puszczania latawców. 
 
 
Drugiego dnia postanowiłem zarządzić kontrolę mojego przybytku. Zakazane miasto. 
 
Po obejrzeniu klipu zespołu 30 Seconds To Mars miałem postanowienie, że któregoś dnia wejdę do tego kompleksu osobiście. Może nie aż w takim stylu jak członkowie zespołu ale mimo wszystko udało się i ten punkt podróży uznaję za zaliczony. 
W mojej opinii, warto odwiedzić to „miasto” w mieście, choćby dlatego, że nigdzie indziej nie ma aż tak widocznej różnicy jak Chiny poszły naprzód. Kompleks Zakazanego miasta jest otoczony z każdej strony w pełni zmodernizowanym budownictwem i tak naprawdę to tylko potęguję i nadaje mu ten charakterystyczny klimat. 
 
 
Po udanym zwiedzaniu byłem po raz kolejny zaproszony na próbowanie kolejnych chińskich specjałów. Padło na jagnięcinę importowaną z prowincji Xinjang. A żem jest światowy przedstawiciel narodu Cebul... Byłem gotów nawet przyznać owej jagnięcinie tak zwaną okejkę.
 
 
Nie obyło się bez wizyty na targu zwierząt... Warunki trzymania zwierzaków mówią co prawda same za siebie ale nie można tego oceniać z punktu widzenia europejskiego... Inna mentalność i inny sposób myślenia, to jest to co trzeba zaakceptować czasami. 
 
 
 
Kiedy już skończyłem zaliczać jedną po drugiej ... restauracje rzecz jasna , udaliśmy się w okolice miasta Tianjin. Nareszcie miałem okazję skorzystać z możliwości uczestnictwa w polowaniu z użyciem ptaków drapieżnych.
 
 
W moim wykonaniu polowanie za pomocą sokoła skończyło się tylko i wyłącznie na obitym sokole, grobowej ciszy wśród moich chińskich kolegów na widok „rzutu” i łapaniu ary, którą wypuściłem ( byłem święcie przekonany, że wytresowana 
papuga też mi coś upoluje ). Mimo braku sukcesów na polowaniu, uważam ten dzień za równie udany jak i każdy poprzedni. Co mogę z pewnością przyznać, Chińczycy przywiązują niesamowitą uwagę do sokolnictwa i jest to wśród nich naprawdę częste hobby. Przyznaję, tym akurat mnie zarazili. 
 
 
 
 
Kolejne dni upływały na przemieszczaniu się z miasta do miasta oraz rzecz jasna wizytowaniu każdej z co bardziej znanych restauracji. Zdaję sobie sprawę, że wspominam o tym „żarciu” dość często ale prawda jest taka, że wśród Chińczyków aż grzechem by było nie ująć tej kwestii. O czym się przekonałem, to na pewno to, że ważniejszym jest dla przedstawiciela Państwa Środka aby odwiedził on co znamienitszą restaurację, skosztował najprzedniejszych potraw, aniżeli kupił nowe modne ubrania. Sama otoczka tradycyjnego sposobu posilania się też dodaje temu wszystkiemu „smaku”.
 
Jak dla mnie, pomijając kwestię zabawy pałeczkami podczas jedzenia zupy, nie ma 
chyba „ciekawszej” kuchni. Przyrządzanie wszystkiego samemu z surowych bądź półsurowych produktów, jedzenie niemal wszystkiego ( od taka dygresja ; poległem z moim misternym planem zjedzenia każdej dziwnej potrawy w momencie kiedy zaproponowano mi jądra czegoś z przedstawicieli kopytnych), a także spędzanie kilku godzin w miłej atmosferze wspólnego posiłku, tworzy niesamowity klimat.
 
 
 
 
Ostatnim punktem mojej podróży była wizyta w domu mojego kolegi. Szybki prysznic z rana, autobus pędzący z prędkością łódzkiego mpk’a a potem przesiadka na odpowiednik polskich super szybkich pociągów – ekspres jadący przeszło 280 km/h . W ciągu niespełna 4 h udało się nam pokonać odległość bliską 800 km co w rezultacie daje niemal porównywalny czas z polskim... Żartowałem. 
Akurat tutaj było bez porównania. U nas będzie tak za lat może dziesięć a może i dwadzieścia.
 
 
Shenyang
 
Kolejne zurbanizowane miasto w Chinach. Kolega coś tam wspominał, że całkiem przyzwoicie wypada na tle Pekinu, szkoda tylko że zapomniał powiedzieć jak może wypadać w porównaniu do Warszawy. 
Tu akurat zadanie postawione przede mną było dość jasne. Wytłumaczyć, nauczyć i podjąć kilka decyzji względem „insect house”, który jest w trakcie budowy. Myślę, że mój kolejny wyjazd do Chin, a czuję że na pewno taki będzie, będzie już równoznaczny z oficjalnym rozpoczęciem hodowli w 
Chinach. O czym rzecz jasna pozwolę sobie napisać w przyszłości.
 
 
Pożegnalna kolacja zakończona zmęczeniem mnie koniecznością zjedzenia tradycyjnego chińskiego jajka i właściwie to tyle. Dzień później należało wsiąść do pseudo pociągu i wracać do Polski.
 
Akurat powroty odbywają się zawsze bez problemów... Dziwnie działa ta klątwa. 
Niemniej jednak, zmęczony, wynudzony długą podróżą a jednocześnie zadowolony z odbytej podróży wróciłem cało do Polski. 
 
Na koniec, miłą niespodziankę sprawiła mi moja Pani, odbierając mnie niezapowiedzianie z lotniska a tym samym ratując przed koniecznością spędzania czasu w samotności podczas piekielnie szybkiej przejażdżki naszym ukochanym polskim PKP.
 
さらばだ

Related Posts:

Zostaw Odpowiedź

wszystkie pola wymagane

Blog Search

Blog Categories

Latest Comments

Popular Articles

Tags Post